gorzki smak chorwackiego swimurnu…
Jędrek mówi: napisz relację na mojego bloga, więc piszę…
Nie wiem gdzie jest początek tej historii, a może bardziej przygody (Em kładzie się właśnie w nogach, więc być może to będzie dobra opowieść).
(Tak zaczyna się wspomnienie Asi z naszego wyścigu w ramach Otillo Swimrun World Series Hvar! W sumie 11 km pływania w wodzie o temp. 14 stopni. i 34 km lądem rozgrzanym do 25 stopni Celsjusza. Wszystkiemu towarzyszył złośliwy wiatr Jugo, wiejący z prędkością 16 m/s, wprowadzający prądy morskie w pławy o przeciwnym kierunku niż fale. 50 ze 100 teamów nie ukończyło tego wyścigu. Jednym z nich byliśmy niestety i my)
Jędrka poznałam na Hardej Suce, taki tam latacz z kamerą czy aparatem. Zbliżyliśmy się na towarzyskim swimrunie nad Soliną, gdzie byliśmy testerami, być może pierwszego prawdziwego Swimrun w Polsce. Bliższe więzi zadzierzgnęliśmy na słynnym „Jędrkowskim Weekendzie” (nie przeżyłeś?! zrób to koniecznie) w przystani pierwszego swimrunera w Polsce, czyli gdzieś pod Kielcami, gdzie pizga wiatrem i jest bardzo urokliwie. Podczas tych dwóch dni pełnych wrażeń było bieganie po Górach Świętokrzyskich, saunowanie, pyszna strawa i rozmowy.
Pewnego dnia jakoś tak znienacka Jędrek zagaił czy nie zrobię z nim swimrunu, żeby spróbować zakwalifikować się na MŚ w tej dyscyplinie w Szwecji. Łał, to jest propozycja! Początkowo zupełnie nie czułam się na siłach, żeby w ogóle podjąć takie wyzwanie. Poza tym nie traktowałam tej propozycji zbyt poważnie, myślałam, że tak koniec końców, Jędrek znajdzie bardziej kompetentnego partnera. Wyszło inaczej. Propozycja wróciła i szaleństwo swimrun’u opętało me zmysły. Udało się załatwić wolne w robocie, więc klamka zapadła. Pomyślałam, ach! cóż za wyzwanie, coś nowego, coś świeżego, nęcącego i porywającego. Nie mogę odmówić…
A więc, oto Otillo Swimrun na wyspie Hvar w Chorwacji
Wyjazd środa wieczorem z Krakowa, Jędrek mnie zgarnia pędząc z Warszawy. Prowadzi całą drogę, chociaż mieliśmy się zmieniać. Może mi nie ufa, albo nie ma odwagi wyrwać z błogiego snu. Późne pory zdecydowanie mi nie służą, no chyba, że trzeba napierać. Krajobrazy zjawiskowe, jest wiosna, więc wszystko zmienia się w oka mgnieniu. Split, przeprawa promem, morska bryza i pełna świadomość nagle, tak, będziemy robić swimrun w tak cudownych okolicznościach. Będziemy biegali po średniowiecznym Hvarze i okolicznych wyspach, mocząc co jakiś czas tyłek w Adriatyku. Szukanie miejscówki na nocleg. Sezon jeszcze się nie rozpoczął, wszystko zamknięte. Przeciskając się przez mikroskopijne uliczki nieświadome wnikamy w klimat okolicy. Udało się znaleźć przypadkowy pokoik u przemiłej pani, a za jednym zamachem dostawę oliwy, czerwonego i białego wina oraz rakiji, a wszystko hand made. Obowiązkowo wifi, hasło: kovacevic1938 pobudza wyobraźnię.
Powoli szykujemy się do startu, testujemy nowe pianki od Dare2Tri i oswajamy się z holem. Woda zimna. Zdecydowanie wybieram wypróbowaną na Solinie piankę Zone3 z długim rękawem i odpuszczam sobie wygodę dwóch zamków (z tyłu i z przodu) oraz krótki rękaw nowej pianki. Robimy zaprawę, bieganie + pływanie i wygląda to całkiem optymistycznie. Przetrwam w wodzie jeśli będę się ruszać. W sobotę śledzimy zmagania na sprincie. Warunki pogodowe nie są już takie przyjazne, zaczęło wiać, są fale, ale nie wygląda to jeszcze tak groźnie, ani nie wróży ekstremalnych trudności, chociaż kondycja niektórych par wychodzących z wody daje do myślenia…
Odbieramy pakiety startowe i grzecznie słuchamy pana dyrektora wyścigu na odprawie. Jest zmiana trasy pływackiej z powodu nadchodzącego wiatru, żeby nas przypadkiem nie wywiało na pełne morze. Jędrek jest bardzo towarzyski, non stop kogoś zaczepia i prowadzi konwersację, ja raczej unikam towarzystwa. Jędrek daje wywiady, udziela wywiadów, zacne osobistości, a tu pan przepłyną kanał La Manche, a to pan zrobił Ultraswimrun, no kurcze blade, śmietanka, a w krajobrazie czempioni swimrunu w każdej wersji, męskiej, męsko-damskiej, damskiej… Ja zbieram autografy i słucham dobrych rad. Jesteśmy dobrej myśli…
Ranek, pobudka, śniadanie, rozgrzewka, relaks, a w końcu wciągamy mundurki, dokładamy sprzęt – w moim przypadku są to łapki, ósemka, hol oraz picie i żele. Idziemy na start. Nawet nienerwowo, strzał i lecimy. 250 metrów i pierwszy skok do wody. Bry, zimno, ale dystans krótki, zasuwamy. Bez holu według zaleceń organizatora, dozwolony dopiero od II pływania. Wychodzimy z wody i chodniczkiem lecim na Szczecin. Drugie pływanie, poważniejszy dystans, 17oo m., jest hol, tak właściwie w naszym przypadku bardziej, żeby się nie zgubić pośród fal. Fest kołysze, dobrze mi się płynie z przodu, chociaż kilka razy mieszamy się z innymi parami, a pod koniec czuję, że zimno odbiera siły. Wychodzimy i od razu Jędrek przejmuje inicjatywę (ach, doświadczenie) i ogień w terenie, jakieś 3,7km pod górę na punkt – picie i jedzenie, bierzemy obowiązkową bojkę asekuracyjną tzw. pamelę i pędzimy w dół. Przed nami najdłuższe, najbardziej wymagające pływanie. Decyzja, że z przodu płynie Jędrek.
Początek spokojny, jesteśmy w zatoce, jeszcze tak nie huśta. Kiedy wypływamy na otwartą przestrzeń szamocę się z tyłu jak śnięta ryba, ani zawiosłować porządnie, ani się wyciągnąć, ani nabrać powietrza. Łykam słoną wodę jak lamborghini paliwo przy 35okm/h. Fale miotają mną jak chcą. Ciągle walczę z linką, zimnem i głową. Kiedy to szaleństwo się skończy?!
Wypatruję drugiego brzegu, coś się majaczy, kiedy linka zapętla mi lewą ręką tak, że nie mogę się sama uwolnić i proszę o pomoc Jędrka. Chwila postoju, a znosi z kursu strasznie. Jesteśmy 300 metrów od brzegu i nie możemy przebić się od kilkunastu minut przez prąd. Stoimy niemal w miejscu, w końcu lądujemy na betonowej wysepce z mini latarnią, żeby się zagrzać i ogarnąć kierunek. Zła decyzja, tracimy tylko czas i marzniemy, bo wiatr jest sakramencki. Silniejszy niż u Jędrka na wsi.
Dopływamy do kolejnego punktu żywieniowego, Jędras wyciąga mnie z wody, nie wiem czy jestem bałwanem czy soplem lodu. Wolontariusze dziwnie na mnie patrzą, ale ja zupełnie tego nie zauważam. Oprócz tego, że trzęsę się jak galareta i nie chcę wchodzić już do wody, to się poruszamy, żebym złapała temperaturę przed następnym pływaniem. Odcinek biegowy jest dość krótki, członki mam sztywne, Jędrek musi mnie trzymać za rękę bo ścieżka wąska, kamienista i przez krzaczory. Tempo jest takie, że ledwo co się rozgrzewam. Wciągam po drodze jakieś żele, chwilę leżę w trawie z Jędrkiem na sobie i mimo wszystko wskakuję do wody. Udało się odzyskać kontrolę nad głową. No i wreszcie zaczyna się swim and run, swim nad run i tak w kółko. Jest coraz lepiej, ale tempo zwłaszcza biegowe nie jest najlepsze.
Krajobraz zjawiskowy, teren wymagający i ciekawy, dużo skał, wyboiste ścieżki i wspaniałe widoki. Wydaje mi się, że wszystko idzie ok. Ostatnie trudne pływanie zanim wrócimy na wyspę Hvar. Stoi tu na straży dyrektor wyścigu i sprawdza z niepokojem mój stan. Daje zielone światło, udziela wskazówek jaki kurs obrać najlepiej, by prądy nie zniosły nas w innym kierunku. Wygląda to mniej więcej tak. Macie płynąc tam, więc płyńcie tam i pokazuje kierunek o 45 stopni inny. Resztę zrobi za Was prąd i fala. Zsuwamy się ze skał i tańczymy na wodzie. Nie idzie źle, choć cieżko głowom ogarnąć, że nie płyniemy bezpośrednio na boję. Płyniemy osobno i wreszcie nie jest mi tak zimno. Rady Michaela Lemmela zadziałały, oddalamy się innym dwóm teamom. Wreszcie ląd i biegniemy ile fabryka dała. Punkt VI i cut off. Koniec zawodów dla nas. Przekroczyliśmy limit czasu dotarcia na ten punkt o 16 minut. Szesnaście cholernie niewdzięcznych i gorzkich minut. Wtedy tam nie dociera to jeszcze tak mocno do człowieka, ale im więcej czasu upływa, tym jest to bardziej trudne i bolesne. Najpierw trzeba ogarnąć ciało, potem przyjdzie czas na analizę i łzy. Zakończenie jest przepiękne, super wyżerka, gorące brawa dla zwycięzców, medale, aplauz i wymarzone sloty na MŚ trafiają w inne ręce. Dla nas na pocieszenie kieliszek białego wina i uginający się pod chorwackimi specjałami szwedzki stół.
Powoli dociera do mnie, że chcę wrócić tu za rok. Nie będzie tak samo, na bank. Nic już nie będzie tak samo. Im więcej czasu upływa, tym bardziej przeżywam zdjęcie z trasy. Analizuję podjęte decyzję, widzę jak ważne jest doświadczenie i jak w tym przypadku pogoda determinuje trudność startu i weryfikuje umiejętności pływackie open water, a przede wszystkim współpracę w teamie. Głęboka lekcja pokory, doskonała nauka pływania, a także walizka refleksji na kolejny start. Tak, zdecydowanie swimrun ukradł mi serce. Tak, zdecydowanie trzeba napisać lepsze zakończenie. Jędrek – dziękuję.
Aśka
brawo i raz jeszcze brawo. Wspaniale się czyta. Trzymam za Was kciuki w następnej edycji.
Przydadzą się 🙂 tylko niech ten Jugo raz jeszcze zawieje inaczej sie nie będzie liczył rewanż heh