#czasnaświętokrzyskie – duża pętla wokół św. Krzyża – 32 km!
Duża pętla wokół św. Krzyża
Okolice św. Krzyża są moimi ulubionymi biegowymi terenami. To miejsce przyciąga jak magnes. Przyciąga nas tak samo jak w starożytnych czasach pogan, którzy wokół Łysej Góry usypali kamienny wał kultowy. O jego znaczenie do tej pory spierają się archeologowie. Przyciąga tak jak od XIII wieku pielgrzymów, w tym królów Polski – do sanktuarium drzewa z krzyża świętego, znajdującego się w wybudowanym na szczycie góry klasztorze. Bez względu jednak na wiarę i światopogląd każdy, kto zapuści się w starą jodłową puszczę, wejdzie na fragment wału i zastanowi się od jakich mocy miał on chronić. Usłyszy wieczorne nawoływanie puszczyka, demoniczny psik płomykówki lub drogę przetnie mu samotny wilk (od kilku lat zaczęły wracać w Góry Świętokrzyskie), poczuje coś, co ciężko nazwać słowem. A może być też tak, że nie usłyszycie i nie zobaczycie nic, a ta cisza porusza równie mocno i wtedy ta nienazwana moc, zaprzątnie Wasze dusze.
Dlatego, kolejną trasą proponowaną przeze mnie trasą na długie wybieganie będzie ok 32 km pętla. Dzięki tej trasie przekonacie się, że w Górach Świętokrzyskich serio istnieją strome stoki, na których da się łapać cenne przewyższenia. Miniemy kilka punktów widokowych na okoliczne pasma górskie i charakterystyczny świętokrzyski krajobraz. A tak jak zapowiadałem, punktem na który przez większość trasy będziemy się kierowali, będzie miejsce do którego tysiące ludzi zmierza od tysięcy lat – Łysiec inaczej zwany Łysą Górą!
Start trasy Nowa Słupia – Łysa Góra (św. Krzyż) – Trzcianka – Kobyla Góra – Wał Małacentowski – Bieliny – Podlesie – Łysa Góra (św. Krzyż) – Nowa Słupia.
Startujemy zatem spod bramy wejściowej do Świętokrzyskiego Parku Narodowego w Nowej Słupi. Zakup biletów (od 1 listopada do 1 kwietnia brak opłat) i niebieskim szlakiem – tzw. drogą królewską, którą Władysław Jagiełło przed bitwą pod Grunwaldem pokonał w ramach modlitwy na kolanach, kierujemy się w górę. My możemy biegiem ale trzeba uważać, by nie stracić wszystkich sił na początku wycieczki lub potykając się o jakiś głaz wylądować na kolanach niczym nasz władca. Przed nami jeszcze dobre 4 – 5 godziny aktywności. Zatem przejście do marszu na bardziej stromych odcinkach wcale nie jest obciachem.
Podejście to niecałe 2 km, ale na tak krótkim odcinku zdobywamy 220 metrów przewyższenia. Tak więc każda minuta poniżej 20, jakie średnio mniej więcej potrzeba na dotarcie do bram klasztoru, to już całkiem dobry czas. Od wschodniej strony, czyli tej od której podchodzimy, w prawym rogu ściany kościoła umiejscowiony jest czakram. Nie jest oznaczony. Kto w miejsca mocy jednak wierzy – ładuje chwilę akumulatory, niczym izo na punktach żywieniowych. Kto nie – skręca visa vis głównego wejścia do sanktuarium w lewo na schody i tam na dole łapie czerwony szlak w stronę Trzcianki.
Zbiegamy w dól po dość trudnej technicznie ścieżce. Im niżej, tym kamieni mniej i przyczepność coraz większa, no chyba, że jest błoto, a bywa tu często. Mijamy powalone mamucie jodły. Po ok 5 minutach zatrzymujemy się przy źródle. Ja w porze deszczowej zawsze bez obaw pije z niego wodę. Biegniemy dalej. Na 4 km szersza droga leśna odbija w prawo. My wraz z nią, by zaraz dostać się na wprost małą ścieżynką w dół, aż do asfaltowej drogi. Tę przecinamy na przejściu dla pieszych i kierujemy się w stronę widocznego za zabudowaniami lasu. Psy szczekają, my mimowolnie przyspieszamy, tym bardziej, że zaraz czeka nas długi sus nad strumieniem. Zaraz za nim krótka stroma ściana. Uważnie patrzymy po drzewach, na dość mocnym podejściu pod Kobylą Górę. Na jej szczytowym wypłaszczeniu musimy znaleźć zielony szlak, a prawda jest taka, że łatwo go przegapić. Znajdujemy i odbijamy w prawo. To dopiero 5 km z lekkim hakiem, a już kilka razy mieliście zagwostkę, jak biec dalej? Zaczyna się ponad kilometrowy zbieg aż do szerokiego leśnego bitego traktu.
Zbieg miejscami zarośnięty jest jeżynami ale biegnie się w dół tak fajnie, że nawet czepiające się nóg ostre pędy, nie są nas w stanie Was zatrzymać. Poza tym kilka zadrapań na nodze, to przecież tylko plus 10 do lansu. Skręcamy 90 stopni w prawo na drogę pożarową nr 4 (widać jej oznaczenie) i biegniemy tą drogą prawie dwa kilometry na szczyt Wału Małacentowskiego. Nie wiemy jakie wałki ten Małacenty robił, że dorobił się nazwy wzniesienia, ale to musiało być coś dość grubego, bo przed nami dwa upierdliwe 500 m. podbiegi, ciągnące się aż po horyzont. To idealne miejsce na treningi siłowe podbiegów. Można niedaleko, przy kościele w Paprocicach zostawić auto i wykonać na tych podbiegach tylko taki klasyczny trening siły biegowej.
Docieramy do skrzyżowania dróg. Prawie 9 km naszej wycieczki mamy już za sobą. Drogi te wyglądają jak zapomniane fragmenty autostrady w leśnej gęstwinie – lekko abstrakcyjny widok, ale w okolicznych lasach pozyskiwanie drzewnego surowca odbywa się dość intensywnie. Skręcamy w lewo i trzymamy się lewej strony, by po ok. 1500 metrów odbić znów w lewo pod kątem 15 stopni w leśną ścieżkę. Tu oznaczenia szlaku znów robią się dość wstydliwe. Ścieżką dobiegamy do polany za lasem, odbijamy drogą polną lekko w lewo i ciśniemy aż do asfaltu. Skręcamy w prawo i biegniemy na sam dół do skrzyżowania w kształcie litery T. Po prawej stronie otwiera nam się pierwsza piękna perspektywa na naszą metę – św. Krzyż.
(jak tylko znajdę, to dorzucę zdjęcie obiecuję 🙂
Teraz jednak biegniemy w przeciwnym kierunku. Z asfaltu prosto przez rów wpadamy na zarośniętą polną drogę. Przed nami Drogasiowa Góra. Będziemy na nią wbiegali północnym stokiem. Za chwilę po lewej stronie, gdy na jednej z polan zobaczymy domki letniskowe i indiańskie namioty, skręcamy w gęsty jodłowo-bukowy las w prawo. Tu już szlak znakowany jest w miarę dobrze. Kolejna zagwostka pojawia się na 14 km. Droga rozchodzi się w literkę V. My biegniemy w lewo, lekko w dół i po kilkuset metrach docieramy do skraju lasu. Stąd kolejny widoczek – na chwilę ukazuje nam się tradycyjna świętokrzyska szachownica pól. Nad nią Pasmo Łysogórskie. To nim będziemy wracać.
Na 15 km zbiegamy ostro wzdłuż stoku. Warto jednak spojrzeć w lewo i ci, którym mało przewyższeń, mocnych zbiegów i podejść, mogą w głowie spróbować odpiąć hamulce i puścić się w tamtym kierunku, sprawdzając jak się trzymają podłoża nowe buty. To doskonałe miejsce na trening zbiegów i podejść. Biegnąc jednak dalej szlakiem na 16 km dobiegamy do drogi. Asfaltem jakieś 50 m. w prawo i na wysokości najbliższego domostwa kamienistą drogą skręcamy w lewo. Szybkie podejście na Górę Chełmy i dalej na Skałę. Tuż przed nią otwiera nam się nam widok na ciągnące się po lewej stronie Pasmo Orłowińskie. Za chwilę zapuszczamy się w leszczynowy labirynt odbijając w prawo. Tu jednak oznakowania giną albo to ja zawsze się tam gubię;) Proponuję jednak nie przeżywać sytuacji zbyt mocno i nie kręcić się bez sensu w kółko. Mapa mówi, że trzeba odbić w prawo, więc bez względu, czy widzimy niebieski szlak, czy nie, skręcamy gdzieś w prawo. Jak wyjdziecie z lasku na otwarty teren, w całej krasie rozpościera się przed Wami Pasmo Łysogórskie, na które musicie się dostać. Jak? Opcje są dwie:
Opcja nr 1. – zgodnie ze szlakiem
Szlakiem będzie na pewno dłużej i jakieś 5 km asfaltowymi drogami, w tym dwa dość ruchliwą szosą. Fuj! Nie będzie też łatwiej, bo na dobre dwa kilometry oznaczenia zapadają się pod ziemię, chyba, że akurat jak ja byłem, ktoś zakleił plakatem wyborczym lub ofertą sprzedaży kur niosek – szlak na słupie.
No ale jak ktoś chce się przekonać lub znaleźć szlak to zbiega w dół do ruchliwej drogi. Po prawej stronie powinna być miejscowość Huta Nowa ale my biegniemy jakieś 2 km w przeciwnym kierunku, czyli w lewo. Dopiero w okolicy przystanków autobusowych pojawiają się znów radośnie oznaczenia. Biegniemy dalej, aż na wysokości kościoła w Bielinach. Tu widać kierunkowskaz w prawo na miejscowość Kakonin. Tam też skręcamy i biegniemy pod górę do skrzyżowania w kształcie litery T. Na skrzyżowaniu stoi krzyż ale to nie ten do którego zmierzamy. Skręcamy zatem w prawo i już jesteśmy na czerwonym szlaku, który zaprowadzi nas na ten właściwy św. Krzyż. Jeszcze kilkaset metrów asfaltu i na szczycie podbiegu, asfalt odbija w lewo, a my ładujemy prosto w polną drogę. Od tej pory przez najbliższe 4 km z kawałkiem czerwony szlak jest bardzo dobrze oznaczony, aż do miejscowości Huta Szklana. To miejsce polecałem na wypad z dziećmi, a warto też do karczmy wejść na świętokrzyską zalewajkę z zatopionym w bulionie jajkiem.
Opcja nr 2. – na szagę, czyli przed siebie
Naszym zdaniem dużo lepiej po wyjściu na otwarty teren za leszczynowym laskiem, skorzystać ze starej harcerskiej sprawności – tropiciela i najbliższe parę kilometrów, do kolejnego pasma przebić się na szagę. W tym momencie, dobrze zapamiętać rozkład wąskich asfaltowych dróg i polnych dróżek na wzgórzu przed nami, by dostać się do oddalonego o ok.2 km pasma. Dobiegając tam do lasu kierujemy się w prawo, wbiegając w którymś miejscu na bardzo widoczny szlak. Prowadzi on do Huty Szklanej w zasadzie samym skrajem lasu, wchodząc weń raptem w najgłębszym miejscu może na 50 m. Ścieżka jest jednak bardzo widoczna i nie sposób jej nie znaleźć. Ta opcja jest pewnie z 3 km krótsza ale dużo bardziej urokliwa. Ze względu na trudniejszy teren – bieg łąkami i zarośniętymi polnymi drogami, mimo krótszego dystansu zajmie pewnie tyle samo czasu co droga z opcji nr 1.
Świętokrzyskie Morskie Oko
Bez względu jednak, którą opcję wybierzemy jesteśmy już w Hucie Szklanej – pod bramą do Parku.
Tu znów dylemat, czy lansujemy naszą zgrabną łydkę pod górkę na asfalcie jak do Morskiego Oka przez 2 km, wśród niedzielnych turystów czy zaraz za bramą odbijamy w lewo na biegnącą tuż wzdłuż asfaltu, mało widoczną, w związku z tym prawie wcale nie uczęszczaną ścieżkę dydaktyczną. Ścieżka kończy się tuż przed największym w Górach Świętokrzyskich gołoborzem. W ramach zwiedzania zejdźcie na platformę widokową, skąd rozpościera się piękny widok na region. Tam też możecie więcej poczytać o „gołym borze”, o wale pogańskim, którego było częścią i o wierzeniach w Lelum Polelum, Śwista Pośwista i Pagodę. Wracamy na asfalt, mijamy charakterystyczną wieżę radiową i wbiegamy na krużganki klasztoru. Zwiedzanie wieży widokowej, kościoła i relikwii krzyża świętego, od której pochodzi nazwa całego województwa, proponuję zostawić sobie jednak na inną okazję. Trochę bardziej cywilizowany strój i świeższy niż po 29 km look.
Teraz gnamy niebieskim szlakiem do auta – tą samą drogą, którą te ponad 4 – 5 godzin temu wdrapywaliśmy się na szczyt. Ostatnie spojrzenie na okoliczne pasma górskie. Szybka myśl – „o tam biegniemy następnym razem!” i zaczyna się zbieg bez trzymanki. Powoli rozpędzamy się na łagodnym stoku za klasztorem. Dobiegając do lasu podejmujemy decyzję, czy nogi są już nie za bardzo zmęczone, by skakać 1,5 km po niewygodnych głazach na „drodze królewskiej”, czy może odbić za grotą z figurką Matki Boskiej w lewo i zbiec łagodniejszym, mniej kamienistym i rzadziej uczęszczanym single trackiem do Nowej Słupi na parking. Tę decyzję pozostawiamy waszym nogom. Oba zbiegi, choć różnią się całkiem od siebie są bardzo fajne! W Nowej Słupi – jeśli czynne obowiązkowo lody w Lodziarni Tradycja. Tak tłustych i pysznych lodów ciężko szukać gdzie indziej. Mowa oczywiście o tych z automatu. A kolejny krok – kierujcie na wasze kwatery. Jeśli pytacie co polecam osobiście to Szkolne Schornisko Młodzieżowe w Nowej Słupi jeśli szukacie opcji budżetowej lub sezonowo Świętokrzyską Chatę Biegacza, albo droższe ale godne odwiedzenia miejsca, które szczerze polecam Winnica nad Źródłem i Pytlówka. I robię to oczywiście nie bez kozery – wszak to raptem 2 km od nas, by wieczorem zrelaksować się i posnuć biegowe plany w ruskiej bani 🙂 A zatem moi drodzy planujcie jakiś weekend pod hasłem #czasnaświętokrzyskie.
Tak. Ta pętla jest przejrzysta.Szybka. Z punktu A do A. Jesień tej jesieni rozpieszcza 😉 Warto !
Jesień rozpieszczała, to i mam nadzieję zima też pokaże się z dobrej strony! 🙂